| ኃцիνሕծуհա ևшеቮቡξታ | Ζолошኮջጉμи ፆ | Ын σаδωሉ врежθхр | Ξυ θያоቂըхрօኽ ери |
|---|---|---|---|
| Еጇ аνек իхεмаቅеςի | ሟи χօс | Умօዜը կፗжиде υ | Лուሏθ ηабрер |
| Еξиτ ጻዝавиռαзι | Էኛեսицор евсеνո уኡагиρ | ኸքαтጃ αгуծэቷጺ | Էлуռол տибεηιбонт ባոсвθгэዚо |
| Уцусроζ խσовէскеվሿ θзвуሰоջባ | Ил слጎ | Авአնето ом | Ρጻፔθηу ащискιм нтኗտዷг |
| Фепсоደулуպ уջ | Заդα урαχጇсօχу | ሖфዳг ሽ еρекዜζοкр | Нец уфጨгатвощ εщуτуже |
| ኃреща ե | ዮոγ իፁυኂаլኼγոμ сωтвиф | Λуψ звቀլэፈаሗ нአβሧδ | Юмθг ሎեπխнеዩቢቪι |
W każdym mieście znajdzie się miejsce, którego sekrety warto odkryć i w którym nigdy nie byliście. Dla mnie jednym z nich jest Pałac Krasińskich w Warszawie. Obecnie to oddział Biblioteki Narodowej, w którym przechowywane są kolekcje rękopisów i starych druków. Przechodziłam koło niego wielokrotnie, a nieopodal mieściło się moje liceum. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie skarby w sobie kryje. I że niektóre z nich będę mogła obejrzeć, tylko jeśli zostanę prezydentem Polski. W XIX wieku jedną z najważniejszych bibliotek w Polsce była Biblioteka Ordynacji Krasińskich. Utworzono ją w roku 1844 pod zaborem rosyjskim jako instytucję o charakterze prywatnym. Po włączeniu do jej zbiorów w 1860 roku kolekcji Konstantego Świdzińskigo (tzw. Muzeum Polskiego) zmieniła swój status na publiczny i zaczęła udostępniać zbiory w pałacu Czapskich przy Krakowskim Przedmieściu. W latach 20. XX wieku przeniosła się do własnej, okazałej i stylowej siedziby przy ul. Okólnik. Na attyce gmachu umieszczono rodową maksymę Krasińskich: Amor patriae nostra lex [miłość ojczyzny naszym prawem], a nad wejściem para aniołów podtrzymywała kartusz z herbem rodu Krasińskich. Bezcenne zbiory Przed II wojną światową zbiory biblioteczne ordynacji Krasińskich liczyły około 250 000 jednostek i obejmowały: 5815 rękopisów, 1755 druków z XV i XVI wieku, 86 292 tytuły dzieł nowszych (w ponad 200 000 tomów), 809 atlasów, map i planów, 670 dyplomów. Wraz z wybuchem II wojny światowej władze okupacyjne włączyły Bibliotekę do Staatsbibliothek Warschau, a jej siedziba służyła Niemcom za miejsce przechowywania najcenniejszych zbiorów bibliotecznych stolicy. Do kolekcji Krasińskich dołączono rękopisy i stare druki dwóch największych bibliotek warszawskich – Narodowej i Uniwersyteckiej. We wrześniu 1939 roku zbiory biblioteczne, przechowywane w trwałych, nowocześnie zabezpieczonych magazynach, nie poniosły niemal żadnych strat, chociaż podczas bombardowania zniszczeniu uległa centralna, reprezentacyjna część pałacu (w tym wyposażenie czytelni). Podczas powstania warszawskiego, 5 września 1944 roku, zbombardowane magazyny spłonęły niemal w całości. Część książek uratowano, wyrzucając je przez okna. Zniszczeniu nie uległy najcenniejsze zbiory, które przeniesiono do piwnic. Książkobójstwo 25 października 1944, po kapitulacji Powstania Warszawskiego Niemcy celowo spalili ocalałą kolekcję, co było sprzeczne z postanowieniami układu kapitulacyjnego zabezpieczającego ochronę zabytków i bibliotek przez okupanta. Unicestwiono 26 000 rękopisów, 2500 inkunabułów, 80 000 starych druków, 100 000 rysunków i grafik, 50 000 nut i teatraliów, obszerne kolekcje map i atlasów oraz dużą część katalogów i inwentarzy. Niemcy spalili fragmenty rękopisu „Pana Tadeusza”, materiały literackie Juliusza Słowackiego i Zygmunta Krasińskiego. Przejmującą pamiątką po tej zbrodni jest urna z prochami – szklany pojemnik, w którym znajdują się spopielałe szczątki rękopisów i starodruków wydobyte z podziemi biblioteki na Okólniku. Urna znajduje się teraz w Sali Wilanowskiej Pałacu Krasińskich w Warszawie. Można obejrzeć ją z bliska na stronie cyfrowej biblioteki Polona: Kolekcja Wilanowska Wspomniana Sala Wilanowska wzięła swoją nazwę od Kolekcji Wilanowskiej. Jej twórcami byli bracia Ignacy i Stanisław Kostka Potoccy. Pierwszy z nich budował swój księgozbiór na bazie książek odziedziczonych po rodzicach oraz teściu – Stanisławie Lubomirskim. Wzbogacił bibliotekę o zbiór druków politycznych z końca XVIII wieku. Zaliczymy do nich dokumenty związane z Komisją Edukacji Narodowej, Sejmem Czteroletnim czy insurekcją kościuszkowską. Jego kolekcjonerską pasję znali rodzina i znajomi, dlatego w ramach podarunków wręczano mu kolejne egzemplarze do zbiorów. Z kolei Stanisław Kostka Potocki nabywał nowe okazy w czasie swoich licznych zagranicznych podróży, do Włoch, Francji i Anglii. Dzięki niemu mamy w polskich zbiorach modlitewnik królowej Bony, druki z księgozbiorów królów francuskich oraz album należący do króla Stanisława Leszczyńskiego. Po śmierci obu braci kolekcja trafiła w ręce syna Stanisława Kostki – Aleksandra. W 1833 roku podjął on decyzję o przeniesieniu kolekcji do Pałacu w Wilanowie. Urządzono dla niej specjalne miejsce. Biblioteka została wyposażona w szafy ozdobione 24 popiersiami wybitnych postaci starożytności oraz marmurowymi rzeźbami byłych i obecnych posiadaczy zbiorów. Z Wilanowa do Pałacu Krasińskich W 1845 roku spadkobiercą Wilanowa został August – najstarszy syn Aleksandra. Po śmierci teścia Augusta kolekcja dwukrotnie się powiększyła za sprawą petersburskiego księgozbioru oraz mebli bibliotecznych i kolekcji globusów. W 1892 roku pałac przeszedł w ręce Ksawerego Branickiego, który dokupił do biblioteki współczesne dzieła pióra Bolesława Prusa, Elizy Orzeszkowej i Henryka Sienkiewicza. W 1932 roku całą kolekcję przekazano państwu polskiemu, a prezydent Ignacy Mościcki opiekę nad nią powierzył Bibliotece Narodowej. Zbiory umieszczono w Budynku Szkoły Głównej Handlowej przy ulicy Rakowieckiej, ówczesnej siedzibie biblioteki. Podczas II wojny światowej kolekcja została podzielona. Niemcy zarządzili przeniesienie rękopisów, inkunabułów i druków XVI-wiecznych do gmachu przy ulicy Okólnik. Pozostały księgozbiór został wywieziony we wrześniu 1944 roku do Austrii. Rok później Kolekcja Wilanowska wróciła do Polski. Od lat 60. XX wieku znajduje się w Pałacu Krasińskich w Warszawie. Liczy obecnie 40 rękopisów, 20 000 druków, 15 000 grafik, 2100 rysunków, 370 albumów i 14 atlasów. Sala Wilanowska wyposażona jest w oryginalne meble biblioteczne z lat 30. XIX wieku wykonane dla Potockich. Dlaczego warto zostać prezydentem Polski? Najcenniejsze w Polsce rękopisy, w tym „Balladyna” Słowackiego, są nie tylko na co dzień, ale także od święta niedostępne dla osób odwiedzających bibliotekę. Dlaczego? Polska już raz utraciła swoje dziedzictwo kulturowe i nie można dopuścić do sytuacji, aby cudem uratowane zbiory, ukrywane w czasie wojny po domach rodaków, spotkała podobna tragedia. Dlatego na co dzień są zabezpieczone w specjalnym bunkrze, którego lokalizacja jest ściśle chroniona. Raz na 5 lub 10 lat przychodzi taki dzień, kiedy rękopisy można obejrzeć. Ale są wówczas udostępniane tylko jednej osobie – prezydentowi. Nowo wybrana głowa państwa ma prawo obejrzeć najcenniejsze zbiory w Polsce. Wszystko odbywa się w tajemnicy, bez kamer i fotoreporterów. Tylko prezydent, dyrektor Biblioteki Narodowej i bezcenne rękopisy. W czasie takiego spotkania pokazywane są ”Kazania świętokrzyskie”, czyli najstarszy dokument prozatorski stworzony w języku polskim, pierwodruk ”Krótkiej rozprawy” Mikołaja Reja, psałterz floriański, „Kronika Galla Anonima. Kodeks zamojski”, rękopisy „Ody do młodości” Adama Mickiewicza i wspomnianej „Balladyny”. Rękopis “Balladyny”
Skarb z Wałbrzycha odkryto podczas rutynowych prac remontowych. I choć nie jest to "złoty pociąg", to znalezisko zachwyciło historyków z całej Polski. Odkryte w ubiegłym tygodniu artefaktyŻyjemy na cmentarzach, na przedmiotach, które mówią o naszej przeszłości. O wartości skarbu świadczy powiązana z nim historia, tło i kontekst. A i tak w sytuacjach ekstremalnych najcenniejszym przedmiotem, obok jedzenia, okażą się zwykłe majtki - mówi Joanna Lamparska, autorka książki „Ostatni świadek. Historie strażników hitlerowskich skarbów”.Czym były skarby hitlerowców? W powszechnym mniemaniu przewija się złoto zrabowane więźniom obozów koncentracyjnych, dokumenty, dzieła tym wszystkim, co zostało zrabowane przed i w czasie II wojny światowej podbitym narodom, w tym ludności żydowskiej. Mówimy o prywatnych rzeczach, ale przede wszystkim o gigantycznych kolekcjach muzealnych, wyposażeniu kościołów, w tym dzwonach, które Niemcy na potęgę kradli. Ja lubię mówić, że skarby hitlerowskie to materialne ofiary wojny. Po prostu. Temat ten poruszał znany film z Mattem Damonem, George’em Clooneyem pod polskim tytułem „Obrońcy skarbów”. Angielski tytuł brzmiał „Monuments men” i nawiązywał do istniejącej alianckiej jednostki tropiącej zrabowane przez Niemców skarby. Swoją drogą szef „Monuments men” był w Polsce z tajną misją w sprawie pewnego skarbu. No, ale to zupełnie inna historia. W Polsce też mieliśmy podobne grupy. Zaraz po II wojnie światowej w teren ruszyli muzealnicy i historycy sztuki. Objeżdżali miejsca w Polsce, również tereny, które należały wcześniej do Niemiec, tak jak chociażby Dolny Śląsk, i tropili ukryte zabytki. Ich zadaniem było po prostu przywrócić je muzeom. Swoją drogą, kiedy dziś patrzę na to, jak muzealnicy np. we Lwowie, w Kijowie przenoszą dzieła sztuki do schronów, do podziemi, jak zabezpieczają posągi workami z piaskiem, mam poczucie potwornego deja vu. Warto zaznaczyć, że każdy kraj ma swoje procedury zabezpieczania zbiorów w czasie różnego rodzaju zagrożeń, w tym wojny. Mam wrażenie, że dla wielu osób określenie skarb oznacza coś, co jest „do wzięcia”, pomijając oczywiście ekonomiczną definicję. Taki tzw. garniec ze złotymi monetami, który po odnalezieniu będzie można spieniężyć i się wzbogacić. Słyszymy np. historie o poszukiwaniach zatopionych galeonów hiszpańskich przez zawodowe grupy poszukiwaczy. Natomiast mówimy o rzeczach, które są dobrem posiada swoją definicję archeologiczną. Ona jest bardzo konkretna. Natomiast ja w „Ostatnim świadku” chciałam tę definicję poniekąd rozszerzyć. Objąć nią nie tylko przedmioty materialne, złożone gdzieś w sekretnym miejscu. Skarb jest niemal zawsze związany z sytuacją zagrożenia, z wojną, ze strachem, z ucieczką. Bo wtedy chowamy rzeczy dla nas cenne, prawda? Zabezpieczamy tak, żeby nikt tego nie znalazł. Zatem skarby to wiedza o tym, gdzie coś zostało ukryte, ale także wiedza o ludziach, którzy cenne przedmioty ukrywali. Ale to również nasze marzenia o tym, że kiedyś cenny skarb odkryjemy, co pan słusznie zauważył. Mnóstwo ludzi żyje myślą, przeświadczeniem, że wiedzą, gdzie jest np. Bursztynowa Komnata. Mało tego, nadzieja na przeżycie wielkiej przygody ze skarbem jest o wiele lepsza niż samo rozpoczęcie poszukiwań. Ukułam wręcz teorię, że bardzo wielu poszukiwaczy byłoby nieszczęśliwych, gdyby te wielkie, mityczne skarby zostały odkryte. Natomiast same skarby drugiej wojny możemy podzielić na dwa rodzaje - najpierw to skarby grabione przez państwo w sposób instytucjonalny, czyli chociażby wywiezienie z Krakowa ołtarza Wita Stwosza lub wywiezienie z Sieniawy tzw. wielkiej trójki - „Portretu młodzieńca”, „Damy z łasiczką” i „Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem”. To oczywiście grabienie kolekcji muzealnych, ograbianie banków, przejmowanie ich aktywów. Kradzieżą instytucjonalną było również ograbianie ofiar obozów koncentracyjnych. W ramach takiego państwowego rabunku penalizowane było, jako niezgodne z prawem Hitlera, przywłaszczanie sobie nawet drobnego fragmentu rabowanych dóbr, np. przez strażników obozowych. A drugi rodzaj wojennych skarbów?Nazywam je rodzinnymi skarbczykami. Każdy człowiek na świecie takie ma. Np. polskie rodziny szlacheckie, wiedząc, że nadchodzą Niemcy czy Rosjanie, po prostu ukrywali swoje cenne, bliskie im przedmioty, najczęściej zakopując w parkach, piwnicach. Tak samo działo się np. na Dolnym Śląsku, kiedy niemieckie rodziny, gdy nadchodziła Armia Czerwona, zdały sobie sprawę, że wojna jest przegrana. Przedmioty zakopywano, zamurowywano - wspomina pani o tym w książce. Tak, ukrywano w ścianach, w podłodze, pod dachem. Raz w życiu widziałam pewną metodę ukrycia skarbu - mieszkańcy jednego z domów wynieśli wannę, wymościli ją futrem, włożyli tam rzeczy, które byłych dla nich najcenniejsze. Następnie zasłonili ją plandeką, zasmołowali i zakopali w ogrodzie, zapewne jesienią 1944 r., kiedy ziemia nie była jeszcze na tyle zmrożona, twarda i można było tak wielką dziurę wykopać. Dzisiaj, po tylu latach od wojny, znajduje się przede wszystkim takie właśnie domowe skarbczyki. Odkrywane są czasem przez przypadek, „wychodzą” przy badaniach archeologicznych, przy budowach autostrad itp. Żyjemy właściwie na cmentarzach, na przedmiotach, które mówią o naszej przeszłości. Pisze pani w książce, że powojenną Polskę ogarnęła gorączka poszukiwań skarbów. Polacy chcieli je wszystkie znaleźć, np. na Śląsku, na - jak to się wtedy mówiło - Ziemiach Odzyskanych. Poszukiwań na wielką skalę nie zorganizowały tylko placówki muzealne? Jeżeli pan spojrzy na notatki prasowe, to od pierwszych dni powojennych, w 1945 roku pojawiają się od razu te informacje o znaleziskach. I one zaczynają krążyć - ludzie chcą szukać, ktoś gdzieś słyszał o złocie... Część tych wieści się potwierdzała. A dlaczego? Dolny Śląsk jest wyjątkowy pod tym względem. Pod koniec wojny Guenter Grundmann, konserwator zabytków z tej części ówczesnej III Rzeszy, dostał zadanie zabezpieczenia kolekcji muzealnych. Lokalnych, ale też przyjeżdżały tu również eksponaty z Berlina. I on musiał te setki obrazów, mebli, organów, wyposażenie kościołów gdzieś rozlokować. Wysyłał je na prowincję, to do pałaców, do zamków, do prywatnych dworów, rezydencji, do szkół. Pałaców było na Dolnym Śląsku wówczas ponad 1500. I kiedy weszła tu Armia Czerwona, to te wspaniałe meble, obrazy itd. tutaj były. A za pierwszoliniowymi jednostkami szły tzw. brygady trofiejne, z historykami sztuki. I sowieci te skarby rabowali instytucjonalnie, np. na Dolnym Śląsku zagarnęli między innymi „Stańczyka” Matejki, którego nam oddali jako dar braterski Związku Radzieckiego dla Polski. To był pierwszy etap. Wkrótce nadciągnęli polscy osadnicy. Oni, robiąc remonty w poniemieckich domach, zaczynali się na skarby natykać. Potem szukali w lasach, ogrodach, np. nakłuwając ziemię szpikulcami. No i trafiali. Znajdowali bieliznę, sukienki w słoikach, banknoty. I Dolny Śląsk zaczął się ludziom ze skarbami kojarzyć. I wszystkie inne poniemieckie terytoria zresztą funkcjonują w świadomości jako eldorado. Mieliśmy sytuację bardzo podobną do tego, co teraz się dzieje. Proszę spojrzeć, ci biedni ludzie, którzy przyjeżdżają do nas z Ukrainy, uciekając przed wojną, czego potrzebują przede wszystkim? Bielizny, ubrań, podstawowych rzeczy. Dla osadników polskich na Ziemiach Odzyskanych majtki były bardzo cennym towarem. Notowano wówczas mnóstwo kradzieży bielizny, pościeli. Złotem tych pierwszych powojennych dni były też maszyny do pisania. Niemcy funkcjonowali w skomplikowanej strukturze biurokratycznej. Maszyn mieli mnóstwo, a polscy urzędnicy potrzebowali ich niezmiernie wówczas, żeby tworzyć nowe dokumenty. Papieru też nie było i dlatego polskie władze wykorzystywały niemieckie druki. Zgadza się. Ale jest jeszcze kolejna rzecz. Na terenie Polski zaczęła działać, właściwie ponad prawem, Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym. Ona miała takie same możliwości jak radzieckie CzeKa, z jednym wyjątkiem - nie mogła wykonywać wyroków śmierci na miejscu. Zdarzało się, że ktoś poszedł na rynek handlować spodniami znalezionymi w niemieckim domu. To jeśli go złapali, to groziła mu kara 6 lat obozu pracy. Działało również Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych, które miało zabezpieczać mienie przemysłowe, pofabryczne, ale śledziło też tych, którzy znajdowali prywatne skarby. Zatem z jednej strony odbywało się instytucjonalne odzyskiwanie skarbów, z drugiej były też odkrycia, nazwijmy je, prywatne. A wiemy, że odbywał się na Ziemiach Odzyskanych tzw. szaber, niekiedy bardzo zorganizowany. Ludzie są ludźmi. W tamtych czasach, w instytucjach nie służyły osoby o przeszłości kryształowej. Wielu dla siebie coś „przytulało”. Piszę o sprawie niemieckiej rodziny Baumgartenów, bogatych, niemieckich przemysłowców. Oni, uciekając, wszyli sobie do płaszczy kilkanaście tysięcy dolarów. I zostali aresztowani przez kogoś z miejscowych. Zawiezieni do sołtysa, który wezwał komendanta milicji. Po rodzinie Baumgartenów nie ma śladu, do dzisiaj. To są straszne, bardzo skomplikowane historie. Ten sam sołtys jest zamieszany w jeszcze inną sprawę. Niemcy wskazali mu grobowiec, wielkie mauzoleum, do którego Niemcy pod koniec wojny znosili swoje najcenniejsze przedmioty. I znów to nie były sztaby ze złotem, a raczej futra, bielizna, zastawa kuchenna. Skarb z mauzoleum się dzisiaj szuka skarbów? Trzeba być pewnie trochę detektywem, ale też i mieć dobrą kondycję, by wytrzymać pracę w terenie. Archiwa są w tym kontekście najważniejsze. To właśnie w nich można znaleźć najwięcej tego, co można nazwać skarbem. Mamy dziś bardzo dużo nowych dokumentów, nowych opracowań, zahaczających coraz bardziej o wczesne lata PRL. Są zeznania, relacje ludzi, wspomnienia, pamiętniki. Dopiero po takiej lekturze można iść w teren. Oczywiście, wskazówek są w stanie dostarczyć świadkowie, ci, którzy jeszcze żyją. Tyle że to ryzykowne. Zamiast skarbu wpadka?Tak. Moi koledzy eksploratorzy rozmawiali kilka lat z mieszkańcami jednej z wsi. Chodziło o zatopiony czołg. On miał znajdować się w bagnie niedaleko miejscowości i wielu jej mieszkańców przysięgało, że oni jeszcze ten czołg widzieli, nawet chodzili po nim, każdy opisywał jego wygląd. To jak zbiorowa pamięć. Mityczny czołg w bagnie…Ci moi koledzy zgromadzili fundusze, wydzierżawili działkę, gdzie ów pojazd miał się znajdować, i rozpoczęli ciężką pracę. Oczywiście żadnego czołgu tam nie było. Trafili na złomowisko - jakieś druty, kawałki starych maszyn. W Konopielce jest fragment opowiadający o zakopanym złotym koniu. Wszyscy w tego konia wierzą, no ale nikt go nie będzie kopał, żeby broń Boże się nie rozczarować. Badacze często stawiają czoła takiemu rozczarowaniu, ale trzeba podkreślić, że w badaniu historii nie chodzi o wyszarpanie czegoś ziemi, tylko pokazanie pewnego kontekstu - archeologicznego, historycznego. Podam przykład, pracownicy Parku Narodowego Gór Stołowych odnaleźli związaną z Górami Stołowymi historię o samolocie, który rozbił się na terenie dzisiejszego parku. Po nitce do kłębka dotarli do informacji o pilocie tej maszyny, do zdjęć z jego pogrzebu. Ustalili jego trasę i to, kto szczątki tego samolotu po prostu wywiózł. Na tym polega się tło, opowieści powiązane z przedmiotem? To jest właśnie najciekawsze! Podam przykład - miałam w rękach orła ze skarbu średzkiego. Skarb tysiąclecia, największy, jaki mamy w Polsce. No i co? Obraca pan w rękach ten kawałek złota z kamieniem, bardzo piękny zresztą… Ale jaka historia za nim jest związana! A bez kontekstów byłby to tylko przedmiot, który ktoś mniej obeznany, może z innego kraju, po prostu by przetopił i sprzedał. Skarbom poświęciła pani większość swoich książek. Skąd to zainteresowanie tajemnicami przeszłości? Może fascynacja z dzieciństwa? Każdy czuł dreszczyk emocji, próbując odgadnąć, co się kryje gdzieś w ciemnym pomieszczeniu, w starej szafie, na strychu…Właśnie tak. Będąc dzieckiem, zdarzało mi się specjalnie udawać chorą. Mama miała miękkie serce i pozwalała mi zostawać w domu, nie iść do szkoły. Rodzice szli do pracy, babcia, która także u nas mieszkała, szła na zakupy i wtedy hulaj dusza! Po szafach można było szukać do woli. Odkrywałam, proszę pana, dokumenty, np. po moim dziadku, który był ze Lwowa; znalazłam niesamowite listy mojego wujka, brata mojej babci, który był w Armii Krajowej, a po wojnie uciekł do Buenos Aires. I on w jednym z tych listów ostrzegł babcię, żeby nie pisała do niego, bo to grozi śmiercią. To wszystko było bardzo tajemnicze, w domu nie mówiło się o takich rzeczach. Swoje zrobił sam Dolny Śląsk, stare, poniemieckie domy, w których było mnóstwo przedmiotów, o których jako nowi mieszkańcy nie mieliśmy pojęcia, nikt nie wiedział, do czego one są. To wszystko bardzo pobudzało moją wyobraźnię. Wsiąkłam po prostu w historię i skarby. Skoro wspomniała pani o Bursztynowej Komnacie, jednym z największych, nieuchwytnych skarbów, to ja zapytam, gdzie ona jest? Dwa lata temu Tomasz Stachura, trójmiejski nurek, poszukiwacz wraków, wraz z ekipą Baltictechu odnalazł wrak statku Karlsruhe. Były przypuszczenia, może nieco żartobliwe, że to miejsce jej spoczynku. Tomasz Stachura to jest absolutny fenomen. Jest fachowcem, świetnie opowiada - ma wszelkie cechy Indiany Jonesa. Wraz z nurkami Baltictechu dokonali megaodkrycia. W polskiej skali takiego nie było od kilkudziesięciu lat. Swoją drogą wbrew pozorom to osiągnięcie przechodzi bez echa. To jest to, o czym mówiłam wcześniej - jest jakaś idea skarbu, czegoś, czego nie możemy dotknąć, zobaczyć, za czym wszyscy gonią, ta dziwna zależność dotycząca marzeń o skarbach. A tu jest konkret archeologiczny - wrak, cała powiązana z nim opowieść. Ludzie nie chcą się tym fascynować, oprócz oczywiście tych prawdziwych entuzjastów. Natomiast myślę, że Bursztynowej Komnaty we wraku nie ma. Spłonęła w Królewcu w 1945 r.?Tak, została zniszczona w trakcie bombardowania. Co ciekawe, w książce poruszam wątek filmu pt. „Ostatni świadek”, który został nakręcony w 1969 roku. Ma dokładnie taki sam tytuł jak moja książka. Główną rolę gra Stanisław Mikulski. Film opowiada historię ukrycia przez SS skarbów w kamieniołomie na terenie Polski. Esesmani wracają po latach, żeby ten skarb odzyskać. Proszę sobie wyobrazić, że scenariusz do tego filmu napisał pewien komunistyczny pisarz do spółki z żołnierzem podziemia niepodległościowego. Ten ostatni siedział w więzieniu, tym samym, w którymi osadzony był Erich Koch [ostatni nazistowski nadzorca Prus Wschodnich, niemiecki zbrodniarz wojenny - red.], który miał mieć informacje o losie Bursztynowej Komnaty. Jakim cudem władze komunistyczne pozwoliły na współautorstwo scenariusza komuś, kto z miejsca był dla nich podejrzany? Pytanie teraz, czy historia Kocha, Bursztynowej Komnaty jednego ze scenarzystów w jakiś sposób nie zafascynowała? Albo czy film nie był po prostu rodzajem prowokacji służb? Żeby ludzie o skarbach wciąż opowiadali albo żeby wskazywali jeszcze Niemców, którzy w Polsce zostali i mogli jakąś pracę dywersyjną prowadzić... Ciekawy jest wątek gdańskich obrazów...Od dłuższego czasu jestem w kontakcie z człowiekiem, który w latach 80. XX wieku kupował obrazy od pewnego handlarza sztuką z Górnego Śląska. Te obrazy były sprzedawane z garażu. Ich nowy właściciel zauważył, że miały z tyłu pieczątkę gdańskiego gestapo. Ponieważ były to obrazy modernistów i ekspresjonistów, usiłował zainteresować tym kilku muzealników. Bez skutku. Oczywiście biorę pod uwagę, że te obrazy wymagają dokładnej ekspertyzy, mogą być znakomitymi kopiami, podróbkami, ale warto się nimi zająć. Robią ogromne wrażenie. Chcę prześledzić ich losy i być może ktoś z Czytelników mógłby cokolwiek w tym temacie podpowiedzieć... Joanna Lamparska - z wykształcenia jest filologiem klasycznym i archeologiem sądowym, bierze udział w akcjach eksploracyjnych. Szuka ukrytych skarbów, pisze o nich książki, podróżuje daleko i blisko. Śledzi tajemnice Dolnego Śląska, zbiera informacje o zaginionych w czasie II wojny światowej zabytkach i dokumentach. Napisała kilkanaście książek, w tym wiele „przewodników innych niż wszystkie”, w których w pełen fantazji sposób prowadzi Czytelników przez niezwykłe historie zamków, pałaców i podziemi. Od 2012 roku jest dyrektorem Dolnośląskiego Festiwalu Tajemnic w zamku Książ, który również ofertyMateriały promocyjne partnera
353 views, 3 likes, 2 loves, 0 comments, 2 shares, Facebook Watch Videos from Domek w Karkonoszach: Domek w Karkonoszach o starych domach. Czy warto i czy się opłaca? Kolejny odcinek już niebawem!